Konkurs: Dzieci lubią rzeczy
Ukochany miś? Wymarzony rower? Domek dla lalek oglądany kilka razy w tygodniu na wystawie sklepowej? Scyzoryk kolegi, który budził zazdrość? A może kocyk, bez którego nie da się wyjść nawet na najkrótszy spacer?
Zasady
Opisz ulubioną lub wymarzoną rzecz z dzieciństwa – swojego własnego lub Twojego dziecka. Dołączenie zdjęcia nie jest obowiązkowe ale bardzo mile widziane.
Zdjęcia należy przesyłać na adres blue.crayon@gazeta.pl z dopiskiem ‚dzieciowo’ z informacją którego komentarza dotyczą.
Poprzez nadesłanie zdjęciazostaje udzielona zgoda na publikację go na blogu oraz facebookowym profilu serwisu Ładne rzeczy!
Opis należy umieścić
a) jako komentarz do tego wpisu na blogu (link)
lub
b) jako komentarz do zdjęcia konkursowego na fb (link)
Nagroda
Zestaw składający się z królika od Yo Yarn (ręczna, szydełkowa robota) z własną kołyską od Poody oraz kompletem pościeli uszytym przez Koty na płoty, z materiałow od Craftoholic Shop.
Termin
Na Wasze zgłoszenia czekamy od 4 do 15 czerwca (godz. 23.59) 2013 roku.
Wybór zwycięzcy
Z wszystkich zgłoszeń spełniających warunki konkursu opisane w niniejszym regulaminie, jury w składzie przedstawicieli wszystkich sponsorów oraz bloga Ładne rzeczy! wybierze ich zdaniem najciekawsze. Wybór jury jest niepodważalny.
Zwycięzca zostanie wyłoniony do 22 czerwca, a rozwiązanie konkursu ukaże się na blogu Ładne rzeczy!
Nagrodę wyślemy tylko na terenie RP. Zwycięzca jest zobowiązany do podania adresu do wysyłki nagrody w ciągu 7 dni kalendarzowych – w innym przypadku nagroda przepada.
Sponsorów nagrody znajdziesz też na fb:
Yo Yarn | Poody | Craftoholic Mom | Koty na płoty
a tu możesz zobaczyć jak prezentowali się na targach About design w Gdańsku
Urodziłam się w latach osiemdziesiątych,w czasach, gdzie trudno było rodzicom postarać się o piękny prezent, wyjątkowy i niebanalny. A jednak, moje marzenie się spełniło dzięki uporowi, kreatywności i zdolnościom plastycznym mojej mamy. Podczas Wigilii wierciłam się niemiłosiernie, bo nie mogłam się doczekać siwego pana z brodą i oczywiście prezentów. Gdy się pojawił obok niego stał coś, coś dziwnie opakowanego o niezwykłym kształcie, gdy zdarłam papier moim oczom ukazała się przepiękna kołyska dla lalek. Totalny handmade z desek, pomalowana na głęboki granat w przepiękne czerwone serduszka i kwiaty. To było coś, czego pragnęłam, coś absolutnie uroczego. Moja ukochana zabawka, która zdecydowane urozmaicała zabawę w dom. Teraz mój wymarzony prezent został otrzepany z kurzu, gdyż dostała ją moja córka, nadal jest piękna, nadal cieszy oko, a dla mnie najcudowniejszy jest fakt, że służy kolejnemu pokoleniu.
Kiedy byłam przedszkolakiem miałam ukochanego niebieskiego osła. Wtedy był mniej więcej mojego wzrostu, a Mama do dzisiaj opowiada historie z podróży sankami do przedszkola, kiedy to osioł musiał mieć osobny kocyk;) Kiedy patrzę na niego dzisiaj – jest taki biedny, stargany i wcale nie zwróciłabym na niego uwagi wybierając przytulaka dla swoich dzieci – robi mi się wesoło:) Była jeszcze małpka moncziczi, którą ostatnio reperowałam – ma chyba z 27lat skubana i była absolutnie wyczekanym prezentem świątecznym! Jak się okazuje, kiedy jestem już duża – zamarzyłam sobie bez pamięci – i to nie dla swoich dzieci, lecz właśnie dla własnej radości – YoYarnowego królisia! Kiedy pierwszy raz zobaczyłam go w Crafto-workshopie przepadłam bez reszty! I to właśnie on powoduje,że piszę! Aż się prosi, by go zabrać ze sobą, poświęcać uwagę i uwielbiać bez końca! W każdym z nasz drzemie dziecko, a to we mnie zapragnęło udomowić jednego takiego! Z całym przekonaniem – obiekt pożądania i nieustającej adoracji!
A.
Konkurs „Dzieci lubią rzeczy” przywołał wspaniałe wspomnienie z dzieciństwa…a mianowicie moją przytulankę. Kiedyś nie było sklepów na każdym kroku i możliwości zakupienia kolorowych maskotek swoim dzieciom. Szczególnie gdy mieszkało się na wsi. Moja mama bardzo dbała o mnie i starała się uszczęśliwiać mnie w miarę swoich możliwości. Kiedy byłam mała uszyła mi zajączka z kremowego swetra. Miał bardzo długie uszy w zieloną kratę, różową sukienkę z białą kokardką na brzuszku i puszysty ogonek z wełny. Nazywał się Tosia. Był naprawdę kolorowy i duży. Towarzyszył mi podczas wizyt u lekarza, snu i zabaw na podwórku. Niestety bardzo się zniszczył i nie przetrwał do dzisiaj. Nawet zdjęć nie posiadam ;( Dlatego własnie ten konkurs jest stworzony właśnie dla mnie, mój zajączek był bardzo podobny do tego w kołysce. Bardzo bym chciała móc obdarować moją córeczkę tak wspaniałym prezentem jak ręcznie wykonany zajączek. Właśnie dlatego, że takie maskotki mają duszę i są szczególne 😉 Pozdrawiam serdecznie.
Wymarzona rzecz z dzieciństwa… 🙂 Mogę ją opisać w trzech słowach, a mianowicie BMX 😉
Za moich czasów nie było internetu, komputerów, tabletów i tym podobnych współczesnym dzieciom rozrywek. Był klucz na szyi i do wieczora zabawy na podwórku. A jak już eksplorować podwórko i wszystkie zakamarki osiedlowe, to najlepiej na rowerze. Górskich rowerów wtedy nie było. A może były, tylko nikt o nich nie słyszał? Ale były składaki. Składaka miał prawie każdy. I był on, cudowny BMX. Mercedes wśród rowerów. Dużo osób go miało, co wzbudzało we mnie ukłucia zazdrości i wielki, niekłamany zachwyt . Serce go pragnęło, oczy , dusza, cała ja. Śniłam i marzyłam o nim w nocy i za dnia. Aż tu nagle, pewnego ciepłego, pięknego, wiosennego dnia, rodzina zabrała mnie na wielkanocny spacer. Rodzice, rodzeństwo, nawet dziadkowie z daleka przyjechali. Wychodzimy przed blok, a tam pod klatką stoi on, bialutki BMW. I nie jest to rower kolegi, ani koleżanki, on stoi tam dla mnie 🙂 Jest to mój nowy rower, najwspanialszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam. Tak mocno wymarzony, że to było aż nie realne i myślałam, że to się nie dzieje naprawdę. Do dziś pamiętam tę radość , szczęście i wzruszenie. To jak wspaniale się nim jeździło. Podziw i uznanie w oczach kolegów i ich pytania „ dasz się karnąć” 😉 Chciałabym zobaczyć tę samą gamę emocji w oczach mojej córki, której wymarzoną rzeczą, w jej dzieciństwie, jest ręcznie robiony królik Yo Yarn, w kołysce od Poody, z kompletem pościeli uszytym przez Koty na płoty, z cudownych materiałów z Craftoholic Shop 🙂 Ja niestety takich cudów tworzyć nie potrafię, nad czym ogromnie ubolewam, bo bardzo bym chciała spełnić jej dziecięce marzenie…
Od samego początku istnienia mojej Córeczki pragnę zapewnić jej to wszystko, co najlepsze. Najlepszą opiekę lekarską, najlepsze/najzdrowsze jedzenie, najlepsze/najpiękniejsze ubranka i najlepsze/ najcudowniejsze zabawki.
Pierwszą zabawką, jaką kupiłam dla mojej Małej Ewuni była ręcznie wykonana Lala z Kotem z augustowskiej Pracowni Ala ma Kota. Ala jest spełnieniem moich marzeń z dzieciństwa.
Nasza Lala jest uroczą szmacianą dziewczynką. Ma dwa kucyki z brązowej mięciutkiej włóczki i piękny uśmiech. Zawsze w torbie nosi swojego najlepszego kolegę – Kota. Jest niezłą modnisią. 😉
Ala i jej Kot stali się naszymi ulubieńcami. Towarzyszą mojej Córeczce w codziennej zabawie i odpoczynku.
Ala przyjechała do nas w zimowym wdzianku. Gdy nadeszła w końcu upragniona wiosna, uszyłam jej nowe letnie ubranko (z tkanin od Craftoholic Mom) ;-).
Jestem wielką fanką zabawek hand made, ponieważ mają DUSZĘ. KTOŚ włożył w nie swój czas, wysiłek i kawałek talentu. Są niepowtarzalne.
Sama też szukam inspiracji i tworzę drobne szyjątka, które potem szyją swoim szyciem. 😉
<>
Serdecznie pozdrawiamy.
Monika, Ewunia, Ala i Kot.
Mieszkamy sobie w naszych „krzaczkach” we trójkę, ja z Piotrusiem i nasza maleńka istotka, Anielka. Czas podobno w takich miejscach zatrzymuje się, albo przynajmniej płynie wolniej, z kubeczkiem ciepłej herbaty z cytryną, lub sokiem z malin z ogrodu. Niestety ja tego nie zauważam. Czas nieubłaganie pędzi do przodu, a ja staram się łapać wszystkie okruchy naszego życia. Teraz całym naszym życiem stała się Aniela. Więc próbuję zapamiętać każdy jej uśmiech, nową minkę, słówko, pierwsze ząbki, kroczki, wszystko co pierwsze, wszystko co kochane. Daje mi to wiele radości i szczęścia.
Zauważyłam więc pewnego gościa, który wśród wielu zabawek stoi na pierwszym miejscu. Chciałam wam przedstawić Pana Misia.
Pan Misio przyszedł do nas pewnego zimowego, świątecznego dnia i pozostał z nami na zawsze. Aniela od razu pokochała go swym małym serduszkiem i zabrała do ciepłego łózia. Misio stał się najlepszym przyjacielem naszej córci i sen bez niego stał się niemożliwy.Taki mały, zwykły miś, a odstrasza wszystkie, wielkie nocne, ale i te dzienne potwory i strachy. Nawet przy cycusiu przyjemnie jest podłubać mu w uszku, albo pomyziać łapkę. W końcu misie od tego są.
Misio zabierany jest wszędzie, w końcu traktowany jest jak członek rodziny…..
Nad rzeką miło się śpi z Misiem, w góry w nosidełku zawsze raźniej….
Na Misia zawsze można polegać, pocieszy, odgoni wszelkie smuteczki…..
Czasem gnieciony…
Czasem zjadany…
Czasem pożyczony Mai…
Czasem porzucony…
Ale miś dobrze wie, że jest najważniejszy wśród zabawek, a w przyjaźni czasem potrzebny jest dystans, by nie stała się toksyczna, Miś wie, że Anielka go kocha i go nie zostawi.
„CZERWONA WALIZECZKA”
Mój Tata nosił teczkę do pracy, Mama miała swoją nauczycielską torbę. Dziadek aktówkę, Babcia reklamówkę. Ja też chciałam coś takiego mieć. Moja Mama raczej nie jest z tych, co byle zachciankę spełniają i na jedno skinienie do sklepu biegają. Oj, nie.
Pewnego dnia w lecie do kuzynów pojechaliśmy na wieś. Bo my z miasta byliśmy! Wujek Wiesiek – ojciec kuzynów, brat taty, wujek małolaty – czyli mój, wrócił właśnie z Czechosłowacji. Po co tam był, nie pytajcie, tylko dalszą część tej historyjki czytajcie. Chłopakom Wujek przywiózł zielony, blaszany samochód na pedała, rodzicom jakiś soczek, taki przezroczysty, wręczony w sposób uroczysty. A ja dostałam małą, czerwoną walizeczkę z wyścigówką. Tak się wzruszyłam, aż zaniemówiłam. Na prawdę. Nawet po szturchnięciach taty, nie powiedziałam „dziękuję Wujku”, tylko poszłam cieszyć się zdobyczą na podwórku. Nadal się nią cieszę, w sowim w domu. Na razie nie pokazuje nikomu. Ale pewnego dnia zapewne córeczce wręczę, moją ukochaną czerwoną walizeczkę.
Z dzieciństwa najbardziej i najcieplej wspominam pierwsze szpilki (buty na obcasie), które podarowała mi moja mama… Zawsze chciałam być taka jak ona, przymierzałam jej ciuchy oraz buty godzinami, było to moje ulubione zajęcie… ale buty mamy były na mnie dużo za duże… pewnego dnia chodząc w szpilkach po schodach bawiąc się w modelkę upadłam i skręciłam sobie kostkę od tamtej pory dla mamy stało się jasne że córka musi mieć swoje buciki, bo paradowania w szpilkach nie chciałam odpuścić – były moim marzeniem. Na dokładnie 8 urodziny dostałam swoje wymarzone buciki, choć obcas wcale nie był duży (w sumie to był koturn) ja czułam się wyróżniona, piękne czerwone buciki stały się moją ulubioną rzeczą na świecie. Pamiętam zawsze przed snem chowałam je pod łóżko żeby nikt mi nie zabrał a gdy je ubierałam na podwórko zawsze starałam się wyglądać elegancko. Tak narodził się mój własny styl, który kontynuuje do dnia dzisiejszego. A czerwone buciki nadal mam schowane w pudełku pod łóżkiem… może kiedyś podzielę się nimi z własną córeczką 😉
„Przygody Misia Łatka”
Za czasów mojego dzieciństwa w PRL-u,
wiadomo zabawek nie było wiele.
Szczególne miejsce w moich wspomnieniach,
zajmuje miś, którego już nie mam.
Miałam kilka latek
gdy przywędrował do mnie Miś Łatek.
Mama mi prezent sprawiła
gdy od cioci z Warszawy wróciła.
Kolorowy był mój Miś,
pamiętam to jak dziś.
Był cały czerwony, z brązowym uszkiem
i mięciutkim przytulnym brzuszkiem.
Był to Miś mojego wzrostu
i go uwielbiałam po prostu.
Można było na nim się kłaść i siadać
a nawet można było z nim rozmawiać.
Te rozmowy to nasza tajemnica,
której nikt nie zna do dzisiaj.
Opowiadałam Misiowi o wszystkim,
był moim przyjacielem bardzo bliskim.
Na spacery z nim chodziłam,
z Misiem nigdy się nie nudziłam.
Przez lat kilkanaście razem byliśmy
i prawie nigdy się nie rozstawaliśmy.
Z biegiem czasu Miś mój kochany
coraz częściej lądował na kolanach mamy,
która cierpliwie go zszywała,
gdy kolejny raz mu coś urwałam.
A to uszko naderwało się
gdy spacerowaliśmy po lesie,
a to dziurka w brzuszku się zrobiła
gdy o klamkę Misia zahaczyłam.
Wiele przeżył ten mój Miś,
już go ze mną nie ma dziś.
Po tylu przygodach jakie mu sprawiłam,
nawet mama go już nie naprawiła.
Nie można go już było pozszywać,
poskładać, posklejać ani zaszywać.
Nic z Misia mojego nie zostało,
lecz wiele pięknych wspomnień się zachowało.
Nie zapomnę Misia tego,
przyjaciela mojego dzieciństwa najlepszego.
A dostał przydomek Łatek
gdy był już u mnie kilka latek,
i jego ciałko pluszowe
zdobiły raz po raz łatki nowe.
Zamknijcie oczy i przenieście się wraz ze mną w lata 70-te. Widzicie? Ta mała, chuda dziewczynka to ja. Mam szare włosy i wielkie oczy, trochę za duże buty i czerwony płaszczyk. Mam co najwyżej 5 lat, no może i mniej. Mieszkam w małym miasteczku gdzie ciągle pada deszcz a kiedy jest zima zaspy są tak wysokie, ze kiedy idę widać mi tylko głowę. Lubię bujać w obłokach, lubię watę cukrową i gumy Donalda ale najbardziej lubię sklep z zabawkami, który mieści się na końcu mojej ulicy. Ma ciemno zielone, ciężkie drzwi i wielkie okna. Godzinami mogę stać pod tymi oknami i patrzeć na wszystkie cuda w środku. Od mojego ciepłego oddechu szyba paruje, przyklejam do niej nosek i patrzę. Na czerwoną drewnianą kolejkę, na pajacyka który ma ciało z oponek, na myszki które mieszkają w pudełku po zapałkach, na strusia marionetkę któremu człapią nogi ale najbardziej lubię patrzeć na nią- na żółtą niepozorną małpeczkę z wełnianą bródką. Jest dość mała i ma bursztynowe rozumne oczka, które zawsze się śmieją. Rozkłada łapki jakby chciała aby ktoś ją przytulił. Codziennie ją odwiedzam kiedy wracamy z tatą z przedszkola. Nadchodzi jesień, spadają liście z drzew i dziś są moje urodziny. Prosto po przedszkolu biegnę pod znajome okna żeby przywitać się z małpeczką ale dziś miejsce gdzie zawsze siedziała jest puste…O nie!! Ktoś ją kupił! Moja rozpacz nie zna granic. Cała we łzach wracam do domu, wbiegam szybko po schodach, otwieram drzwi, zrzucam kalosze. Byle szybciej dotrzeć do mojego pokoju i wypłakać się w poduszkę. Patrzę…a tam w pięknym pudełku wysłanym różową bibułą leży ONA. Spełnienie moich dziecięcych marzeń!
Od tego czasu minęło już ponad 35 lat. Dziś sama mam w domu małą 5-letnią dziewczynkę dla której najlepszą przyjaciółką jest moja stara żółta małpeczka. Nie jest już tak piękna i puszysta jak dawniej, w niektórych miejscach brakuje jej futerka, ale wciąż pachnie miłością i szczęściem moich dziecinnych lat. Dziś moja córka opowiada jej do uszka swoje sekrety a ja uśmiecham się wiedząc że lepiej nie mogła trafić, bo ta małpka jest zaczarowana. Jest w niej prawdziwa magia…
Zarówno ja, jak i moja córa uwielbiamy te najprostsze derwniane zabawki, które dają tyle radości!
Na zdjęciu – Maya i jej ulubiona zabawka z wakacji – drewniany robal na sznurku 🙂
Z dzieciństwa pamiętam szczególnie jedną wyjątkową i magiczną rzecz. Był to piękny drewniany domek dla lalek wykonany ręcznie przez mojego tatę. Dostałyśmy go z siostrą pod choinkę a w zasadzie to nawet nie mieścił się pod choinką taki był duży. Nasza radość z prezentu była nie do opisania. Był naprawdę cudowny i jedyny w swoim rodzaju. Jak
na tamte czasy naprawdę pełen wypas. Tata zamontował w pokoikach światełka a w jednym był nawet kominek który również wyglądał jakby się w nim paliło. Bawiłyśmy się nim latami a gdy podrosłyśmy domek został oddany do pobliskiego przedszkola.
Gdy w tamtym roku zaszłam w ciążę i powiedzieliśmy z mężem o tej nowinie moim rodzicom to tata tak ogromnie się ucieszył, że już na następny dzień(!) zniknął w piwnicy przygotowując materiały na wykonanie drewnianego domku dla swojej pierwszej wnuczki. Byliśmy trochę zdziwieni, że tak się napalił ponieważ nie znaliśmy jeszcze płci dziecka a tata nie robił takich drewnianych rzeczy już od lat. Po kilku miesiącach rzeczywiście okazało się, że spodziewamy się dziewczynki 🙂 Termin rozwiązania mam za 1,5 miesiąca a przyszły, dumny dziadek z wielką radością dokańcza swoje dzieło. Chociaż nasza córeczka będzie mogła bawić się nim dopiero za kilka lat to na pewno już wcześniej domek będzie wspaniałą ozdobą jej pokoiku. Przesyłam zdjęcie, jeszcze nie dokończonego dzieła ale na nas już robi ogromne wrażenie. Jestem pewna, że nasza mała Maja będzie w nim zakochana. A najbardziej cieszę się, że moja pierwsza córcia będzie miała tak kochającego dziadka który już teraz poświęca dla niej swój czas tworząc tą wyjątkową i niepowtarzalną rzecz 🙂
Czy wiecie jak to jest mieć starsze Rodzeństwo? Tak, być zapatrzonym jak w bożka, spełniać każdą jego zachciankę, chcieć tego czego on… Tak więc z moim dzieciństwem kojarzy mi się jedna maskotka- Kakuś. Maskotka Krasnal mojego Brata. Sama oczywiście miałam ogrom- jak to dziewczynka- lalek, misiów, zawsze coś targałam ze sobą. Jednak to Kakuś wbił mi się najbardziej w pamięć. Jego trzeba było czcić!! Jak dziś pamiętam, kiedy zasypialiśmy w Babci łóżku i Kakuś leżał między nami, kiedy bawiliśmy się w rakietę w starych poszwach na kołdrę ( z wyciętym, nie wiedzieć po co- rombem na środku)- Kakuś był naszym pilotem, kiedy wracaliśmy z pikniku z polanki redłowskiej i w samochodzie zaczynało się odliczanie Mamy- Wojtek- jest, Natalia-jest, a KAKUŚ??!! Krasnal chodził z nami wszędzie- na zakupy, na plac zabaw- myślę, że choć był własnością mojego Brata, to jednak opiekował się nami obojgiem… Dziś sama noszę pod sercem Córeczkę i z ogromnym wręcz namaszczeniem szukam tej jedynej maskotki dla niej. Tej, z którą będzie chodzić za rączkę podczas pierwszych spacerów, z którą będzie pić pierwsze herbatki i wyprawiać jej pierwsze przyjęcia… Znaleźć ideał dla Ukochanej Córeczki- ogromne wyzwanie- może będzie to Biały Królik? 🙂 Ja każdą swoją maskotkę musiałam ucałować przed snem- oczami wyobraźni widzę, jak Mała układa Króliczka do snu… A wracając do Kakusia- jest wciąż w pokoju Brata- nie mogę się doczekać, kiedy będzie mieć własne Dzieci i wtedy pięknie zapakowanego wyślę mu Go w prezencie. Ciekawe tylko, co moja angielska Bratowa na to powie? 😉
Chyba każdy z nas marzył w dzieciństwie o jakiejś zabawce…
Urodziłam się w latach 80tych. W sklepach za wiele do wyboru nie było w tej materii. Moim marzeniem była lalka Barbie i kuchnia, w której mogłabym robić pyszności dla swoich misiów i lalek. Wtedy rysowałam na kartce palniki, układałam na szafce babcine garnki, udawałam, że odkręcam wodę. Czasami kuchnię zastępował mi taboret, który miał „piekarnik” w postaci wysuwanej deseczki ;).
Kiedy zostałam mamą narodził się pomysł na zakup kuchenki. Jako, że nie lubię plastikowców a na ładną drewnianą kuchenkę nie było mnie stać, wertowałam internet w poszukiwaniu inspiracji. Po jakimś czasie postanowiłam zrobić sama kuchenkę dla moich maluchów. Co ciekawe kuchnia powstała z szafki na której „gotowałam” kiedy byłam dzieckiem. W :budowie” pomagał 4 letni wówczas synek, który dzielnie trzymał pędzel i przyklejał palniki. Do dziś mam przed sobą obraz jego uśmiechniętej buzi kiedy kuchnia była już skończona. Dziś ma 5 lat a córeczka 2,5. Nie ma w domu zabawki, która dawałaby im tyle radości co ta kuchenka zrobiona z mojej starej szafki i wspomnień z dzieciństwa.
Zawsze warto dążyć do spełniania marzeń.
Pozdrawiam
Beata
Dzieci lubią zimę najbardziej na świecie i to ze wzajemnością. I to właśnie zimną zamarzyła mi się najcudowniejsza lalka. Wtedy tak właśnie myślałam. Leżałam chora w łóżku z anginą ropną, a moja kuzynka przyszła do mnie w odwiedziny pochwalić się swoją nową lalką Barbie. Na początku lat osiemdziesiątych był to towar luksusowy i tylko z PEWEX-u. Pamiętam do dziś ten zapach luksusu.
Długo więc wierciłam dziurę w brzuchu mojej mamie. Moich rodziców nie było na nią stać. Mama ze łzami w oczach długo ze mną rozmawiała, tłumacząc mi, że niestety nie może kupić mi tej lalki. Zrozumiałam. Potem obie płakałyśmy. Więcej już nie prosiłam, bo nie chciałam sprawić jej przykrości .
Minęło kilka miesięcy. W maju przystępowałam do pierwszej Komunii Świętej. Zupełnie niczego nieświadoma, w prezencie od mojej cioci i kuzynki dostałam wielkie pudełko, a w nim była lalka.
Nie była to Barbie, lecz malutka laleczka z blond lokami. Lalka – Libra, mój znak zodiaku. Miała dołączoną przypinkę, którą czasami zakładałam i bardzo uważałam, żeby jej nie zgubić.
Z wielkim pietyzmem wyjmowałam lalkę z pudełka. A po skończonej zabawie, lalka wędrowała z powrotem do niego. I choć w tym roku skończyła 27 lat, wciąż mieszka w błękitnym pudełku, razem z przypinką. Czeka, aż pojawi się mała dziewczynka, która będzie o nią dbała, tak jak mama. A jeśli będzie synek, on również pozna historię mojej Libry.
Czasami ją wyjmuję. A wtedy wspomnienia ożywają. Oj raduje się moje serducho.
Ile ja bym dała, żeby raz jeszcze powrócić w ten magiczny czas beztroski, czas dziecięcych zabaw, kiedy to moi rodzice pozwalali mi korzystać na całego z uroków dzieciństwa. Dzieciństwa, które nigdy już nie powróci. Dzieciństwa, które mam zapisane w sercu, zawsze na zawsze.
Patrząc teraz z perspektywy czasu jestem wdzięczna mojej mamie, że nie kupiła mi lalki Barbie.
U mnie za oknem zapada zmrok. Łzy ciekną mi po policzku. Tak bym chciała, aby moja laleczka miała wkrótce nowych właścicieli. Córeczko lub Syneczku, już się nie mogę doczekać, kiedy dowiem się, że we mnie zamieszkaliście!
kiedy wyniki konkursu?